Dnia nie pamiętam, kiedy się zjawił,
To w okno zajrzał, to siadł na płocie,
Jakby ktoś kazał stać mu na straży
Lub chciał mnie przed czymś nieznanym ostrzec
Kiedy na koniu ruszałem w pola,
Czernią swych skrzydeł straszył wierzchowca -
Cień rzucał mroczny, siadał opodal,
Nie chciał się z nami na chwilę rozstać
Próżno wielokroć kruka płoszyłem,
Daremnie w niego ciskałem kamień -
Stał się niechcianym mym towarzyszem
Czarny wysłannik siły nieznanej
Aż dnia któregoś wszedłem do stajni
I zobaczyłem konia padlinę,
Kruka, co siadłszy spokojnie na nim,
Dziobem rozrywał ciepłą koninę
Śmierć mu ślubując, przegnałem ptaka,
Nim zakopałem zwierzę mi drogie,
Kruk jednak więcej już nie powracał,
Znowu bezpiecznie poczuć się mogłem
1811
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz