Gdy patrzę wgłąb dwojga,
Jak w błękitu studnie,
Uwalniasz spod malin
Perły bałamutnie -
Rozgniatam maliny,
W perły się zakradam
I koniuszkiem giętkim
Towarzystwa badam...
Po chwili się zsuwam
Po łabędziej drodze
Na bezkresne stepy
Gładko satynowe,
Gdzie w bliźniaczej zgodzie
Cerkiewne kopuły,
Choć ulane z miąższu,
Prężą się do góry.
Mknę pomiędzy - jarem,
Szczyty jak poziomki
Zwilżam kopuł twarde,
Tłamszę ich koronki,
By następnie wniknąć
W cudowną mieliznę -
Na wielkiej równinie,
Wspólną wszystkim bliznę.
Stąd już raj jest blisko -
Jeszcze z dłonią w dole
Przebrnę przez ściernisko...
Rozkoszy widoki -
Małż, choć wciąż zamknięty,
Już wypuścił soki,
Tak go muszę wyjąć
Z jego muszli miękkich,
By wnet mógł mnie przyjąć.
Nurzam więc w wilgoci
Wszystko, co mi dane -
Do dołu, ku górze,
Byś otwarła bramę...
Puszcza - po dobroci
I już grzęznę w śluzie...
W różu się zagłębiam -
Coraz ciężej dyszysz,
Gdy czarę wypełniam -
Krzyk rozdziera ciszę...
2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz